Już myślałam, że nie dam rady dziś usiąść do lapka, bo od dwóch dni nie wiem w co włożyć ręce...
Ale do rzeczy :) Dziś przepis na sok i dżem z wiśni - zapraszam! :)
Z przyczyn różnych (zależnych i niezależnych) w tym tygodniu pełnię rolę gospodyni :) Brzmi dumnie, ale... sezon na przetwory w pełni, więc i pracy pełno. Pamiętam, gdy się przeprowadziliśmy z mieszkania w mieście do domku na wsi mówiłam, że nie chcę żadnych drzewek, żadnych krzaczków czy grządek warzywno-ziołowych, bo nie mam zamiaru: po pierwsze walczyć z chwastami w grządkach, po drugie siedzieć w słoikach na wakacjach... Ale ale... wszystko (na szczęście:)) się zmienia. Teraz, gdy tylko mam okazję i chociaż na weekend przyjeżdżam do domu pierwsze co robię to biorę aparat i idę, gdzie mnie nogi poniosą. Mama się śmieje, że zamiast się rozpakowywać robię swój obowiązkowy obchód :) No cóż... rację ma :) Ale, żeby się nie zagalopować wracamy do wiśni. Od wczoraj siedzę "po uszy w wiśniach". I niby dużo ich nie mamy, bo tylko 6 drzewek, takich miniatur mierzących maksymalnie 4m (5m?) wysokości to wisienek się trochę nazbierało.
Tak wyglądały drzewka wiosną, a dokładnie w Wielkanoc:
(pozdrawiam sąsiada!:))
A tak wyglądały jeszcze wczoraj rano:
Koniec owijania w bawełnę - przechodzimy do czynów :)
Wszystkim zerwanym wiśniom zafundowałam darmową kąpiel:
Sok
- 3kg wiśni
- 1kg cukru
Sok się robi sam, bo na szczęście jest cudowne urządzenie: sokownik! :)
Tak więc wsypałam jakieś 3kg wiśni do sokownika i czekałam... i czekałam. Sok się robił, a ja w międzyczasie dokładnie wymyłam butelki (najlepsze po "kubusiach") i słoiki na dżemy. Gdy w końcu (po jakichś 2h zrobił się sok przelałam go do dużego garnka i zagotowałam. Dodałam 1kg cukru i gotowałam jeszcze chwilę ciągle mieszając, żeby dokładnie rozpuścił się cukier. Wcześniej "wrzuciłam" na chwilę mokre jeszcze butelki do piekarnika nagrzanego na 120stopni, żeby dokładnie się osuszyły i co najważniejsze były ciepłe. Dzięki temu nie trzeba później soku pasteryzować. Szybciutko uzupełniłam butelki, mocno zakręciłam i odstawiłam do ostygnięcia. Soku wyszło niecałego 8 buteleczek - tylko 5 załapało się na sesję :)
Dżem
- 1kg wydrylowanych wiśni
- 0,5kg cukru
- 1 żelfix
- sok z cytryny
Podczas, gdy sok się "robił" kolejny kilogram wiśni pozbawiałam pestek :) Drylując je zastanawiałam się ile lat ma nasza drylownica, bo pamiętam ją "od zawsze" i ile tym razem przepuści pestek :)
(Później naliczyłam 19, więc nie jest źle :))
Wydrylowanie wiśnie trochę zmiksowałam/blenderowałam, żeby nie było dużych kawałków:
Potem rozdrobnione wiśnie wylądowały znowu w dużym garnku, dodałam do nich jeden żelfix, dokładnie wymieszałam i czekałam aż się zagotuje. Zanim to nastąpiło do jeszcze ciepłego piekarnika włożyłam wymyte słoiczki, dzięki temu będą ciepłe i nie trzeba ich będzie później hartować, no i nie pękną od gorącego dżemu. Gdy się zagotowały dodałam cukier oraz sok z cytryny (żeby zachować ładny kolor) i czekałam aż się mikstura zagotuje - ciągle mieszając. Gotowało się jeszcze przez 2-3 minuty, bo ponoć wiśnie tak muszą. Czemu? Mnie nie pytajcie :)
Gdy już dżem był gotowy szybciutko powędrował do słoików:
Później dokładnie wytarłam góry/szyjki słoików, by wieczka dobrze dociskały do suchego i powędrowały do góry dnem na ściereczkę:
Pierwszy z prawej to mały misz-masz, czyli dżem agrestowy, z czarnej porzeczki i wiśniowy w jednym :)
A teraz słoiczki już podpisane wędrują do spiżarni :)
Poniższe słoiki pozostawiłam do góry dnem na całą noc i do dziś dżem nie opadł... więc wystarczy pół godzinki i będzie ok :)
To było wczoraj, a dziś kolejna tura i kolejne 2kg...
Co tu dużo mówić - polski i już ;)
A teraz już spokojnie czekają w spiżarni obok dżemu truskawkowego mamy oraz dżemu z czarnych porzeczek i agrestowego, a o nich już niedługo :)
Odbiegając od tematu przetworów dziś w godzinach 14-15 przeszła u mnie straszna burza. A ja burze kocham, a do tego w domu! :) Więc odrywając się co chwilę od patelni, na której smażyły się kotleciki biegałam od okna do okna i na prędce zmieniałam tylko obiektywy, bo burza była cudowna :) Nie udało mi się uwiecznić na zdjęciu żadnej błyskawicy, ale wyładowania były ogromne. I na zmianę przez dobrą godzinę albo było słychać potworne grzmoty i dudnienie, aż szyby drżały albo lało jak z cebra. Więc uraczę Was jakżeby inaczej - zdjęciami :)
Cały dzień niebo wyglądało tak:
Po godzinie 14-tej z południowego-wschodu zaczęły nadciągać chmury:
I mamy wyścig kropelek na szybie :)
Te, za którymi nie nadążałam czekały na mnie na dole :)
Na tarasie pływały płatki z kwiatków.
Na boso po kałużach? Czemu nie! :)
Wszystko ma swoje plusy - nie muszę podlewać kwiatków na balkonie :)
Minusy też.... tych w domu mi nie podlało.
Ale może to i lepiej... ;)
Kto dotrwał do końca - dziękuję! :)
Dotrwalam i przezylam ;) oj domowe przetwory, mniam
OdpowiedzUsuńCo do deszczu to sie nie odzywam - tragedia, caly dzien leje jak z cebra, a moj na rowerze musi do pracy jezdzic ;(
To zdrowy będzie i zahartowany ;)
UsuńJesteś niesamowita! No i naklejki obowiązkowo handmade musza byc ;) tez uwielbiam ten moment przystrajania słoiczkow :)
OdpowiedzUsuńJa dzis w planie mam ulepienie pierogow z jagodami. A kropelki na roslinkach wygladaja nieziemsko - lubie ten widok!
Mmmm.... pierożki :) Może się pokuszę na takie pyszności w przyszłym tygodniu :)
UsuńA co do słoiczków to zawsze były tak "normalnie" podpisywane, dopiero teraz zaczęłam się bawić i spodobało mi się :)