Dziś mija rok od Naszego Ślubu :)
Szybko zleciało, a z drugiej strony wydaje mi się, że i tak o wiele więcej już minęło.
Dziś Was znów moimi wywodami pomęczę :)
Zapraszam! :)
Nawet nie przypuszczałam, że w ciągu roku może się tyle wydarzyć! :)
Najpierw dowiedzieliśmy się o Bąbelku, później minęła 10 rocznica odkąd jesteśmy razem (jak stare dobre małżeństwo ;)), później sprawy potoczyły się szybko i takim oto sposobem mamy swoje "M" :)
Ale to nie koniec... Dziś jest pierwsza rocznica Naszego Ślubu, również dziś rozpoczynam 35 tydzień ciąży, za niecały miesiąc Mężusiowi stuknie 30-tka, a za ponad miesiąc przywitamy naszego Bąbelka :) I dopiero się zacznie! hehe :) Tyle dobrego w ciągu roku :) I jak za to nie dziękować? :)
Najpierw dowiedzieliśmy się o Bąbelku, później minęła 10 rocznica odkąd jesteśmy razem (jak stare dobre małżeństwo ;)), później sprawy potoczyły się szybko i takim oto sposobem mamy swoje "M" :)
Ale to nie koniec... Dziś jest pierwsza rocznica Naszego Ślubu, również dziś rozpoczynam 35 tydzień ciąży, za niecały miesiąc Mężusiowi stuknie 30-tka, a za ponad miesiąc przywitamy naszego Bąbelka :) I dopiero się zacznie! hehe :) Tyle dobrego w ciągu roku :) I jak za to nie dziękować? :)
A tu świeże zdjęcie Bąbelka :)
(wczorajsze)
Coraz rzadziej wracam wspomnieniami do Naszego Wielkiego Dnia, ale chodził mi od samego początku po głowie pomysł na post i w końcu go napiszę... Rok temu na pewno byłby napisany w innym tonie (ostro by było!), ale teraz już na spokojnie mogę zerknąć wstecz i o niektórych rzeczach uprzedzić tych, którzy jeszcze w planach mają ślub. No, i w język się też ugryzę. Chociaż... niby dlaczego? ;)
O dodatkach i ogólnym przebiegu trochę już pisałam klik klik klik, ale dziś będzie o samej organizacji - czego się ustrzec.
1. Planuj wcześniej
Chyba rzecz oczywista, że ślubu i całej otoczki (ksiądz, kościół, zespół, fotograf, kamerzysta, lokal, wystrój, menu i tak dalej...) nie planujemy chwilę wcześniej. Oczywiście jeżeli myślimy o takim prawdziwym polskim weselu na ok. 100 osób (lub więcej). Wszystko lepiej sobie na spokojnie dobrać, obgadać, nie poddawać się naciskom rodziny, bo będzie wojna i obrażanie się. Chyba, że wszystko sponsorują rodzice to wtedy jest już niestety inna bajka. Najgorsza jest nerwówka, gdy zbliża się ostatni tydzień, a tu tyle do zrobienia! I tu przechodzimy do kolejnego punktu...
2. Poproś o pomoc
Nie jesteś alfą i omegą. Nie jest możliwe, żebyś wszystko sama ogarnęła / sam ogarnął. Jest po prostu tego za dużo, dlatego im szybciej sobie wszystko zaplanujecie i będziecie małymi kroczkami odhaczać listę (szczególnie takie "duperele", bo ich jest najwięcej) tym lepiej się wyrobicie. Są jednak nierzadko sytuacje, gdy choćbyście stanęli na głowie nie dacie rady czegoś zrobić - i tu się nie bójcie poprosić o pomoc. Szczególnie najbliższą rodzinę lub drużki czy drużbów. Ich rolą nie jest ładne uśmiechanie się do zdjęcia, a później obgadanie, że to czy tamto było źle. Mają obowiązek, by przyczynić się do tego, by ten dzień był (szczególnie dla Was) najpiękniejszy, bo nic gorszego nie może być jak niesmak i żal do kogoś, to później pozostaje na lata (i na każde wspomnienie o ślubie czy weselu).
3. Powiedz wprost
Właśnie. Pamiętajcie, że nikt w Waszych myślach nie czyta (szczególnie się o tym przekonałam, bo moja wizja wszystkiego dość odbiegała od naszego "standardu"). Dlatego, gdy kogoś prosimy o pomoc w załatwieniu jakiejś sprawy czy już później na weselu, gdy chcemy, by ktoś jakoś rolę podjął musimy mu dokładnie wszystko wyjaśnić, opowiedzieć naszą wizję i powiedzieć, że żadna "interpretacja własna" nie wchodzi w grę. To jest ważne, bo później Wy się będziecie stresować, a ktoś będzie miał dobrą zabawę. I ręczę, że na weselu nie będziecie mieć czasu biegać i każdego doglądać, przypominać. A i tak na koniec goście powiedzą "Chcieliśmy mieć z Wami zdjęcie, ale ciągle gdzieś biegaliście". No cóż, w takim wypadku chyba najlepiej zamówić sobie wedding plannera :)
To są, według mnie, najważniejsze punkty.
A teraz trochę ponarzekam i się dowiecie, co u nas nie wypaliło - narzeczeni, wyciągnijcie wnioski ;)
Gdy rok wcześniej (koniec sierpnia 2014) zarezerwowaliśmy salę, od razu pojechaliśmy do księdza, by wybrać odpowiadającą nam godzinę. Byliśmy drudzy na ten dzień (zajęta była tylko godzina 13:00), więc wybraliśmy godzinę 15:00. W sumie fajnie się złożyło, bo te same liczby nam się przeplatały: 08.08.2015 godz. 15:00 :) Następnie pojechaliśmy do znajomego, który jest zawodowym fotografem i od zawsze wiedzieliśmy, że chcemy właśnie jego. Dobrze się złożyło, bo od niego właśnie dostaliśmy kontakt do zwariowanego kamerzysty :) Początkowo wcale nie planowaliśmy kamerzysty, ale teraz nie żałujemy! :) Później zaczęło się obdzwanianie znajomych i szukanie dobrego zespołu. Rezerwacja, zaliczka i się potoczyło.
W styczniu 2015 zaczęłam na poważnie rozglądać się za suknią. We Wrocławiu zwiedziłam kilka salonów, a na dobrą sprawę (i o wiele tańszą) suknię kupiłam na Podkarpaciu, w Leżajsku (salon pani Anety - gorąco polecam!). W tym to salonie okazało się, że załatwimy prawie wszystkie drobne sprawy, więc byłam mega szczęśliwa. Wszystkie dodatki były robione pod ten sam odcień zieleni i na miejscu, co jest ważne. Wszystko jednak działo się zdalnie (mailowo) z Wrocławia i w tej chwili powiem, że współpraca ułożyła się nam bardzo dobrze. Wysłałam projekt zaproszeń - powiedzieli, że zrobią. Te odebraliśmy przed świętami Wielkanocnymi. Od razu załatwiłam kwestię butów (które niestety ogromnemu upałowi się poddały i stopy mi prawie odpadły...), księgi ślubnej dla gości, rejestracji na samochód, kokardek dla gości (panie specjalnie zrobiły krem z zielenią, bo dostępne od ręki miały biało-zielone), bukiety dla starostów, drużbów i rodziców w tej samej kolorystyce. Wszystko dobrze się układało, bo robiliśmy to z dużym wyprzedzeniem. Fryzjera i kosmetyczkę od razu umówiłam, a tu też był niemały problem, bo moja fryzjerka wyjechała, a co do kosmetyczki nie miałam pojęcia... Ale z pomocą przyszła pani Aneta, właścicielka salonu z sukniami i wszystko było ok.
W czerwcu 2015 załatwiliśmy już "na dobre" księdza hehe, czyli był wywiad, zapowiedzi i tym podobne. Przy wybieraniu menu w lokalu wybrałam też odpowiadający mi odcień serwetek oraz tort. Kwiaty na stołach miały panie dobrać do mojego bukietu, który składać się miał z kremowych frezji. O właśnie, kwiaciarnię załatwiłam już w lipcu. Balony i inne drobiazgi do dekoracji domu zamówiłam na allegro i tak naprawdę tu się skończyły grubsze przygotowania. Resztę, którą wymyśliłam realizowałam w międzyczasie, na przykład śpiewniki :) Komfort miałam duży, bo jako nauczycielka od drugiego tygodnia lipca miałam już wolne, więc z pomocą Mamy i Siostry, które wtedy też miały wolne, działałyśmy :)
I do tej pory wszystko się układało, najmniej chyba zdenerwowana byłam ja, bo przecież skoro wszystko było zaplanowane to cóż się mogło stać? A no mogło...
W piątek, dzień przed ślubem, odprężałam się u kosmetyczki, która ze mnie kasę ściągnęła i we Wrocławiu zapłaciłabym pewnie tyle samo, ale że więcej ślubów w planach nie miałam to stwierdziłam, że raz się żyje! :) Położyłam się spać z głową pełną pytań - czy wszystko jest ok, czy o niczym nie zapomniałam. O dziwo, zasnęłam normalnie ;)
S o b o t a
W sobotę od rana już solidnie grzało. Razem z Siostrą popędziłyśmy do kosmetyczki - ja bez telefonu (nie wiem jakim cudem). Gdy po makijażu zeszłam do fryzjerki rozdzwonił się telefon Sis, że jest problem z zespołem. No masz ci los! Pędzę wyjaśnić, że u nas jest tradycja (która akurat mnie się nie podoba), że zespół przyjeżdża pod dom panny młodej i przygrywa gościom w oczekiwaniu na pana młodego. Wydarzyła się jakaś historia ze szpitalem i mamą głównego dowodzącego kapeli, musieli na już szukać nowego składu, a że z Krakowa są to nie zdążą i tak dalej... No jaja jakieś, ale zdarza się. Mnie akurat to nie przeszkadzało, grunt, że do domu weselnego zdążą. Powiedzieli, że na 16:00 będą na pewno, no to ok. Gdy wróciłyśmy do domu okazało się, że kamerzysta też do mnie dzwonił i że już jest. Kręcił wszystko i wszystkich, czyli cały popłoch :) Mnie od razu do gustu przypadł, bo młodziutki chłopak i z tekstami powalającymi na kolana! Micha od razu się śmiała :) I tu nastąpiło buum! Zobaczyłam bukiety ślubne... Miałam zamówione dwa bukiety normalne (bo jeden zostawia się u nas w Bazylice przed ołtarzem Matki Bożej) i dwa malutkie dla dzieci niosących obrączki. Bukiety kosztowały fortunę (serio!), miały składać się z samych frezji, a wyglądały tak...
Po co mi liście bluszczu? No powiedzcie... W każdym bukiecie miało się znaleźć ok. 40 frezji.
Zdjęcia, które były "inspiracją" wyglądały tak:
Zdjęcia, które były "inspiracją" wyglądały tak:
Serio... nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Nie pytajcie ile za bukiety daliśmy... Ostatecznie stwierdziłam, po problemach z zespołem, że niech się dzieje co chce, bo ja zrobiłam wszystko co było w mojej mocy i dla mnie najważniejszy jest ślub, a co będzie dalej to co ja się będę przejmować? I tak było 40 stopni w cieniu (ten najgorętszy dzień od 100 lat), z każdego się dosłownie lało, a ja w ogromnej sukni, pełnym makijażu (przyznam, ten to się trzymał długo!) i opadających włosach (nie dostałam wypełnienia do koka...) po prostu lałam na wszystko :) Bo powiedzcie, co innego można zrobić w takiej sytuacji? ;)
Wracając do włosów. Moje są podatne na falowanie o czym uprzedzałam fryzjerkę (z resztą sama powinna zauważyć). Nie doprostowała ich dobrze, bo miała poślizg w kolejce (a czy to moja wina?) i z tego upału i wszystkiego innego po 2 godzinach zaczął mi się robić taki baranek z króciutkich włosków. Sami zobaczycie na poniższych zdjęciach. No i tak, jak już wspominałam, do koka nie dostałam wypełnienia "bo się na pewno będzie trzymać". Niezbyt się trzymało. Oklapło.
Wracając do włosów. Moje są podatne na falowanie o czym uprzedzałam fryzjerkę (z resztą sama powinna zauważyć). Nie doprostowała ich dobrze, bo miała poślizg w kolejce (a czy to moja wina?) i z tego upału i wszystkiego innego po 2 godzinach zaczął mi się robić taki baranek z króciutkich włosków. Sami zobaczycie na poniższych zdjęciach. No i tak, jak już wspominałam, do koka nie dostałam wypełnienia "bo się na pewno będzie trzymać". Niezbyt się trzymało. Oklapło.
Z rozmieszczeniem w samochodach też było inaczej, niż planowaliśmy. Mieliśmy jechać swoim, a w drugim drużbowie i drużki (ich osoby towarzyszące w innym). Jedna osoba się wyłamała i w ogromnym skrócie pisząc w chwili odjazdu drużki stanęły i zapytały "A my?". Zostały bez umówionego transportu... Skończyło się na tym, że zasiliły nasze tyły, czyli jechały z nami :) Można powiedzieć, że drobna sprawa, ale nie w Takim Dniu! ;) (Opisane miałam to już dokładnie, ale niestety za dużo znajomych czyta bloga i dostałam nakaz usunięcia opisu... wybaczcie;)). Potem jeszcze usłyszeliśmy... za szybko jechaliście, bo tyle czasu jeszcze zostało (jakby to nie można było w cieniu pod drzewkami sobie postać pod Bazyliką...). I do tego złą drogą jechaliście, bo trzeba było obwodnicą gości przewieźć i pokazać okolicę z góry, a nie tak normalnie dołem. Znów źle, ale wcześniej nikt nie raczył nam o tym powiedzieć słowa. Ja sobie tylko wyobrażałam gości, którzy nie mają klimatyzacji w samochodzie i w ten upał wolą jak najszybciej z samochodu wysiąść i stanąć choćby w cieniu. O dziwo w kościele nie było nic źle - albo nie wiemy ;)
Przejdźmy do wesela... I tu się zaczęło hehe. Od samego początku: był upał niemiłosierny, prosił zespół, prosiliśmy my, by wszyscy od razu weszli do środka domu weselnego, by można było zamknąć drzwi, bo za chwilę klima nie da rady. Ale gdzież tam... Ja se mów, ty bądź zdrów. Jakoś się wszyscy w końcu wepchnęli do sali (a miejsca nie brakowało, oj nie), odbył się toast, życzenia i szukanie miejsc. Przy okrągłych stołach każdy miał swoje miejsce podpisane i na nic zdały się wcześniejsze tłumaczenia, że jedna rodzina po jednej stronie, druga po drugiej, bo i tak chodzili wszyscy jak po omacku. A najprościej było po złożonych życzeniach zapytać nas czy drużki stojące obok, gdzie mają się udać. No cóż, nie pomyśleli. Potem (następnego dnia) usłyszeliśmy też kilka dosłownie roszczeniowych komentarzy pod tym kątem i to od osób, po których bym się nie spodziewała.. ale tak to jest. Po życzeniach, gdy wszyscy usiedli do obiadu zrobiło się duszno, bo niestety nawału 150 ludzi klima od tak nie wytrzyma (to nie hala hipermarketu). Trzeba było trochę przeczekać. (W jednym lokalu nieopodal klima padła całkowicie! Współczuję...). Gdy po obiedzie zespół zapowiedział pierwszy taniec i zapraszał na środek sali, wszyscy (poza kilkoma osobami) jakby stracili słuch. Każdy zagadany, kompletnie nie zwracał uwagi na to, o co się prosi przez głośniki... No nic, postaliśmy jak kołki na środku sali... Gdy się obudzili to zamiast wyjść i zrobić koło (taka u nas tradycja) to boczkiem do wiejskiego stołu się udawali, bo tam była kawa... Byłam po prostu załamana, bo z częścią tych ludzi byłam już na innych weselach i nigdzie tak nie było! Po pierwszym tańcu był tort i reszta poszła swoim tokiem. Nie obyło się też bez kilku innych sytuacji, ale też opisać nie mogę... W każdym razie najmniej pomogły osoby, które później miały najwięcej do powiedzenia - jak to zawsze bywa. Liczyliśmy też na "pokierowanie" gośćmi przez kilka osób, bo wiedziały jak co ma wyglądać i... się przeliczyliśmy.
Trochę żali wylałam i nawet nie wiedziałam, że przypominając sobie wszystko po tak długim czasie wrócą do mnie te wspomnienia. Najważniejsze jest, że mimo wszystko, my młodzi, się wybawiliśmy i razem i z dobrymi znajomymi, nogi miałam obolałe, ale byłam z siebie zadowolona :) A reszta... oj tam ;)
Na koniec chciałam Wam pokazać kilka zdjęć (za zgodą Mężusia i naszego fotografa),
bo do tej pory jakoś się nie złożyło i krótki klip, który znajdziecie na końcu :)
Nasze łobuzy :) Dzieciom to ja zawsze na ślubach współczuję, bo się wynudzą...
To jest własnie trójka, która szła przed nami. Muchy i podusię szyłam pod kolor sukienki Mai.
I te "cudne" bukieciki, z których się sypało...
Przed ołtarzem Matki Bożej Pocieszenia:
Odjeżdżamy naszym białym autkiem :)
Życzenia
Pierwszy taniec
A tu łobuz mój kochany, chrześniak :)
Rano jego mama powiedziała, że oświadczył, iż do zdjęć nie będzie się uśmiechał,
dlatego w kościele była taka powaga. Tu już wyszło lepiej ;)
Latam! :)
Zielony krawat był po północy ;)
Kilka z pleneru:
(uwierzcie, że w taki upał to nawet w lesie było gorąco... a nie wspomnę o jeziorku...;))
I na koniec klip, o którym wspominałam ;)
(ale musicie przejść na YouTube, bo mamy blokadę)
Miłego oglądania! :)
PS 1: Jutro wyczekujcie czegoś na blogu ;)
PS 2: Z ciężkim sercem wystawiłam w niedzielę moją suknię... gdyby komuś się spodobała to znajdziecie ją na aukcji tu: klik.
Niech zawsze będzie tak pięknie jak Wtedy i Teraz :*
OdpowiedzUsuńKochajcie się i bądźcie szczęśliwi.
{TBP}
Ojejaaaa nie mogę się na Was napatrzeć. Cudownie razem wyglądacie i w ogóle achhhhhhh :) Maluszek coraz większy ^^ i prawie, że sierpniowy :D tak jak ja :D Ciągle ubolewam nad tym zeszycikiem kurde ;/ ale nadal mam foty :P jedno słowo - takie pewne :P i Ci na email wyślę :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy :) Maluszek po 15 września to już nie taki sierpniowy, ale Mąż w 100% z sierpnia ;) Co do zeszyciku to jak najbardziej zdjęcia wysyłaj! :)
Usuńsamych szczęśliwych dni
OdpowiedzUsuń:)
UsuńJustyś zapomnij co złe. Zapomnij o tych co zawiedli, a nie powinni. Niestety często tak bywa :(
OdpowiedzUsuńPamiętaj te dobre i wesołe chwile!!!
Świetny klip, obejrzałam ale bez muzy, bo moje Maleństwo śpi!!
No i przyznaję. Baaaardzo dużo się u Ciebie zmieniło w ciągu roku!!
Piękny brzusio!!! Całuję i tulę Was :D Zdrówka!!!
Wiem, wiem :) Gdy z Mężem wspominamy ślub i wesele to na tych dobrych stronach się skupiamy, ale w poście chciałam też się trochę wypisać, bo coś na tym sercu jeszcze leży ;) Z muzyką tez oglądnij ;)
UsuńŚciskam! :)
tak muszę z muzą obejrzeć
Usuńzapomniałam dodać, że zdjęcia są cudowne!!!
Justynko, ale ślicznie wyglądacie. Klip obejrzałam i kurcze nawet sie wzruszyłam :) Przykro mi, że aż takie "przeboje" miałaś na swoim weselu. Kurcze to ma zawsze być nasz najpiękniejszy dzień i on powinien być idealny!. Widzę, że jeżeli chodzi o organizację, to przez te wszystkie lata się wiele pozmieniało. Mąż oświadczył mi się w sierpniu a wesele bez problemu załatwiliśmy na październik tego samego roku. Wszystko załatwiałam od A do Z sama, bo mój mąż mieszkał kilkaset kilometrów ode mnie. Przyjechał tylko raz podpisać wszystkie dokumenty gdzie trzeba i na tym był koniec. Ale muszę przyznać, że miałam wspaniałych ówczesnych szefów. Szefowa mało, że w ciągu dnia pracy pozwalała mi załatwiać niektóre sprawy, to jeszcze "dała mi" swojego syna z samochodem, żeby mnie pozawoził wszędzie gdzie trzeba. Wspaniali ludzie! Oj o moich przygotowaniach do wesela mogłabym wiele napisać, ale wyszedłby komentarz dłuższy niż Twój post :) U mnie tylko zespół co mnie nie do końca posłuchał, choć miał wszystko konkretnie powiedziane i nawet zapisane na kartce, a i tak kilka rzeczy zrobili po swojemu, ale szło to przeżyć. A reszta była idealna!!!
OdpowiedzUsuńKochana wszystkiego najlepszego Wam życzę na tą Waszą pierwszą rocznicę. Niech Wasza miłość trwa wiecznie i bądźcie szczęśliwi, już niedługo we trójkę :) Buziam
Dziękuję Lidziu :)
UsuńWiesz, z organizacją pewnie nie byłoby aż takich problemów, gdyby nie "sezon". Od czerwca do września jest masakra weselna, a u nas tylko wakacje wchodziły w grę. W innych miesiącach jest luz. A z drugiej strony jeszcze naście lat temu wesela odbywały się po domach, małych restauracjach czy remizach to też inaczej było. Teraz niby jest wygodniej, ale i zachodu więcej. Większość rzeczy też załatwiałam sama, bo R cały czas we Francji, więc był tak z doskoku tylko, ale się udało :) A takiej szefowej to teraz chyba ze świecą trzeba szukać! :) Zespół u nas dostał listę (i piosenek i zabaw), więc się w miarę trzymali i było ok.
Pomimo wielu wpadek, ty i tak byłaś zawsze uśmiechnięta. I tak zapamiętaj ten dzień. Nie ma tak, żeby na 100% było tak jak oczekujemy. Było minęło, nie rozdrapuj starych ran. Czasami się nie da, śle spróbuj. Teraz ciesz się z tego co przyniesie los. A szczególnie uważaj na siebie i waszego bąbelka. Wszystkiego dobrego wam życzę :)
OdpowiedzUsuńTo miał być najpiękniejszy dzień i tak go zapamiętam - z uśmiechem na twarzy :)
UsuńDziękujemy :)
Ale Ty cieniutka jesteś przy tym brzuszku :-) No, ale jeśli suknia ma 62 cm (ja - chudzielec mam kilkanaście cm więcej) w pasie, to nie ma co się dziwić.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten wpis, a klip na jego końcu jest jak wisienka na weselnym torcie. Życzę Wam wielu wspólnych dni wypełnionych miłością i przynajmniej brylantowej rocznicy.
No tak jakoś ;) A nie suknia tylko ja miałam 62 w pasie ;)
UsuńSuknia pewnie trochę więcej... hehe Ale teraz już mam ponad 100! :D
Tak po cichu liczę, żeby wszystkie życzenia się pospełniały :)
No pewnie że Ty, a nie suknia. Weszło "ma" zamiast "na".
UsuńKochana wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy :) Cudownie razem wyglądacie :) obyście zawsze byli tacy radośni i szczęśliwi :) Zdjęcia w plenerze piękne :)
OdpowiedzUsuńPięknie wyglądasz z bąbelkiem :) już całkiem duży :)
Czytałam u Reni, że nie wrócił Twój zeszyt z naszymi wpisami... trochę to przykre...
No właśnie nie mogę tego zeszytu przeżyć... ale posłuchałam dziewczyn i coś wymyśliłam ;)
UsuńLiczy się Wasze Szczęście a co do dnia Ślubu to wiem ze każda z dziewczyn miała jakieś "wpadki" alr nie warto o tym za bardzo myslrc lepiej pamietac te Wspaniałe chwile
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Oj wiem i koleżanki opowiadały nieraz takie historie, że u mnie to "pikuś" był ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBiegnę oglądać klip! Piękne zdjęcia macie! A przeboje zawsze muszą jakieś być!!!
OdpowiedzUsuń:)
UsuńWspaniałych wspólnych lat, pełnych miłości i w obstawie gromadki Bąbelków życzę !!!
OdpowiedzUsuńwidzę, że jesteś perfekcjonistką, bukiet nie był taki zły a i fryzura na zdjęciach dobrze na Tobie wyglądała, my też już po ślubie, pogodę mieliśmy podobną, na szczęście nie było takich problemów jak Ty miałaś z zespołem, grali pod klatką i wokalistka pomogła nam skutecznie kierować gośćmi, kuleczko było na pierwszym tańcu i o dziwo, wszyscy po naszym pierwszym tańcu zostali na parkiecie i tańczyli.
OdpowiedzUsuńwidzę, że jesteś perfekcjonistką, bukiet nie był taki zły a i fryzura na zdjęciach dobrze na Tobie wyglądała, my też już po ślubie, pogodę mieliśmy podobną, na szczęście nie było takich problemów jak Ty miałaś z zespołem, grali pod klatką i wokalistka pomogła nam skutecznie kierować gośćmi, kuleczko było na pierwszym tańcu i o dziwo, wszyscy po naszym pierwszym tańcu zostali na parkiecie i tańczyli.
OdpowiedzUsuńChoć spóźnione to jednak najszczersze życzenia:) Życzę Wam kolejnych lat w zdrowi szczęściu i przepełnionych miłością:) Ponieważ ten wielki dzień jeszcze przede mną to chętnie przeczytałam Twoje spostrzeżenia i rady. Na pewno mi się to przyda:)
OdpowiedzUsuń