piątek, 4 września 2015

W powietrzu

Nigdy w życiu nie latałam, dlatego tym bardziej cieszyłam się, że nie lecę sama, a z Mężusiem :)
Przeżyłam jak widać, ale mam też nauczkę na przyszłość ;) Jaką? Zaraz zobaczycie ;)


  Z wrocławskiego lotniska wylecieliśmy w niedzielny poranek. Każdy robił zdjęcia kolejki i ja też, bo w końcu pierwszy raz w niej stałam, a nie widziałam ją tylko przez okno, gdy wtedy jeszcze nie Mężuś odlatywał ;)



No to lecimy! :)
Start był dla mnie ciężki, bo miałam swego czasu lęk wysokości, a tak ogólnie to nie cierpię huśtania i momentu, gdy opada się na huśtawce w dół, bo wtedy zawsze mam żołądek w gardle.. Tak samo jest, gdy zjeżdżam windą w dół... ;) Podczas starTu i tego mega-przyśpieszenia, gdy samolot odrywał się od ziemi, siedziałam wciśnięta w fotel i ściskałam Mężusia za łapkę. Przeżyłam :)



Taki oto pan siedział przed nami i zasłaniał wszystko, co pokazywała obsługa ;)



I wzbijamy się ponad chmury! :)
Mieliśmy miejsce przy skrzydle, przy wyjściu awaryjnym, co mi się nawet podobało ;)



W niebie! :)



Po 30 minutach byłam już głodna... standard :)



Poniżej filmik mojego autorstwa ;)
Robiłam fotki i filmiki przez cały lot prawie i w sumie to dobrze, 
że lot trwał tylko półtorej godziny, bo miejsca na telefonie by brakło hehe :)




Bezkresny ocean chmur... :)



Najfajniej leciało się pomiędzy chmurami, u góry mleko, a na dole baranki :)



Nasze łapki :)





Kapitanie! Ziemia na horyzoncie! :)



I całkiem przypadkiem nagrałam moment lądowania :)



  I z przyjemnych rzeczy będzie już tyle... A więc po kolei: lot z Polski. Wylot mieliśmy w niedzielę rano, więc stosunkowo wcześniej pojechaliśmy na lotnisko. Pierwszy raz przechodziłam odprawę i oczywiście nie mogło być idealnie ;) Przy wykładaniu rzeczy na taśmę pani obsługująca informowała mnie co lepiej jeszcze wyciągnąć z torebki, więc poleciały perfumy, apaszka i telefon. Gdy przechodziłam przez bramkę oczywiście ta musiała zawyć... Zapomniałam, że miałam sandały z ćwiekami, więc pani kazała mi je ściągnąć, przeszukała mnie i puściła. Wszystko było ok. Ale... pan powiedział, że Mężuś ma coś w torbie. Co? Mój antyperspirant i (nowiutką!) emulsję do demakijażu. Pan to zabrał i bez mrugnięcia okiem wyrzucił, a ja myślałam, że się rozpłaczę. (No ok, może nie aż tak tragicznie hehe :)). Ale rano w ostatniej chwili emulsję dorzuciłam, jakbym wiedziała to na pewno by została w domku... Puścili nas. Przed wejściem na pokład samolotu zdążyliśmy wypić kawkę i oczywiście kupiłam dwie nowe książki w strefie bezcłowej :) Pierwsza N. Sparksa "Pamiętnik", a druga J. Moyes "Honeymoon in Paris". Tę drugą zakupiłam w języku angielskim, bo ostatnio zauważyłam, że niestety masę słówek zapominam. Nie wiem czy jest wydana w języku polskim, ale jeżeli tak, to polecam. Bardzo fajnie opisuje powiedzmy, że "miesiąc miodowy" dwóch par, które dzieli prawie wiek! :) Pierwsza para wzięła ślub w 1912, a druga w 2002. Jestem dopiero w połowie, ale dalej mi się podoba :) Ok, wracamy do lotniska. Gdy po półtorej godziny wylądowaliśmy na lotnisku w Beauvais-Tille byłam lekko w szoku! To miało być lotnisko? Ogromny barak! Nie wiem jak wyglądają inne lotniska, ale to mnie normalnie powaliło... Do tego przywitała nas kiepska pogoda, było okropnie zimno i mokro. Tak zakończył się nasz lot. Następnie autokarem dojechaliśmy do Paryża i później było już lepiej :)
  Lot powrotny. Wracałam w poniedziałek, a niestety w niedzielę się dowiedzieliśmy, że Mężuś w poniedziałek z samego rana wyjeżdża w delegację, więc na lotnisko musiałam dostać się sama. Po leniwym dniu i drobnych zakupach po południu wybrałam się w stronę Beauvais-Tille. Dotarłam sporo przed czasem, więc przysiadłam na kawusię i w końcu skosztowałam okrągłego, zielonego jak szpinak ciasteczka, które zachwalają wszyscy. Zjadłam makaronik :) Pożarłam! Pyszny był :) Zadowolona z siebie poszłam na odprawę, a pani powiedziała z uśmiechem na twarzy, że na bilecie mam zaznaczony mały bagaż podręczny, a ja mam torbę, torebkę na portfel i aparat w etui, a to jest stanowczo za dużo. Popatrzyłam wielkimi oczami na panią i pytam, co mam teraz zrobić skoro nie mam gdzie tego włożyć. Pani kazał mi to wszystko wpakować do (pełnej już) torby. Kombinowałam jak koń pod górkę, ale się nie dało. Po chwili mnie olśniło i poszłam dopłacić za bagaż i dumna z siebie, że wejdę bez problemu szłam dziarsko. Pani niestety wylała na mnie kubeł zimnej wody i powiedziała, że nawet jeżeli dopłacę za nadbagaż to i tak nie będę mogła wejść, tak jak stoję. O co biega?! Już mi ręce opadły. Na szczęście miałam przy sobie szmacianą torbę z kotem (pamiętacie tą z zeszłego roku? klik), wpakowałam do niej aparat, torebkę z portfelem, położyłam to na mojej torbie podróżnej (którą de facto noszę normalnie do pracy, tylko to taki gabaryt mieszczący baaaardzo dużo :)), pani skleiła uszy taśmą (bo musi być jako jeden bagaż) i poszłam płacić. Problem był z płatnością, bo niestety u nas w Polsce nie ma tak, że od razu, gdy dostajemy kartę możemy płacić nią np. przez internet podając tylko numer karty, trzeba to sobie odblokować, a chyba nie zawsze się nawet da. Ja oczywiście nie miałam i pani kazała mi pójść i wybrać pieniądze, bo w portfelu też już nie miałam nic. Wybrałam i... nie dało się zapłacić, bo pani nie miała czym wydać, więc już wtedy do śmiechu mi nie było, bo czas uciekał, a ja biegałam i rozmieniałam pieniądze. Udało się, pani łaskawie przyjęła kasę, dała świstek i poszłam. A 40 euro zostało... :( To dziwne, że z Polski można wylecieć z bagażem, a wrócić do niej się już z tym samym bagażem nie da...
  W końcu poszłam na odprawę. Na wstępie zapytałam pani czy 30 małych wieżyczek, które mam w torbie przejdą, bo to są przecież pamiątki. W bagażu wszystko przeszło, choć paru rzeczy mogli się czepić. Nie czepili się, ale... bramka zawyła znów. Tym razem miałam inne sandały... eh. Pani mnie oczywiście obszukała i zobaczyła sprzączkę na butach. Musiałam znów je ściągnąć i jak debil stałam na boso, a ochroniarze tylko patrzyli. Pani czujnikiem przejechała moje stopy czy przypadkiem sobie chyba czegoś nie wszczepiłam... No nic, pani sprawdza dalej, a czujnik na metal dalej przy mnie wyje! Brr! Tym razem okazało się, że to głupie usztywnienie w staniku. Puścili mnie. Uf! Wtedy już pomyślałam, że do tego wszystkiego jeszcze będzie fajnie jak nie polecę. Wykrakałam! Lot opóźniony o godzinę. Na szczęście było trochę Polaków, więc już nie czułam się taka samotna :) Chociaż nie powiem, z obsługą bez problemu można się dogadać po angielsku, ale niestety humorki francuskie im zostają. Po godzinie siedziałam już w samolocie i modliłam się, żeby tylko dolecieć. Miasta nocą wyglądają pięknie z lotu ptaka i to chyba najbardziej podobało mi się z tego nocnego lotu. Bo... były turbulencje :( Jakby jeszcze tego brakowało!
  Gdy wylądowaliśmy wzięłam swoje torby i szłam już zła, nie patrząc, że powinny być złączone niosłam je oddzielnie, ale nikt się niczego nie czepił i jeszcze pożegnali człowieka miło na do widzenia. Pewnie się jeszcze zobaczymy, bo będę do Mężusia latać, ale już tylko z plecakiem i niczym więcej! ;)
  Nie wiem, czy dotrwaliście do końca, ale ku przestrodze chciałam moją "przygodę" opisać :)


  A z takich ogłoszeń "parafialnych".. w końcu ścięłam włosy! :) Przyzwyczaiłam się już do długich, ale niestety one bardzo cierpiały, bo były cienkie, zaczęły wypadać, a ja o maseczkach niestety zapominałam :( W ubiegłym roku na wakacjach brałam udział w wyzwaniu, by dbać o swoje włosy i miałam nadzieję, że w te wakacje też takie wyzwanie sobie zrobię, ale nie dałam rady. Nawet wcierkę kupiłam, ale użyłam tylko 3 razy. Dziś moje włosy tuż po umyciu wyglądały tak, jak na niżej załączonym obrazku i miały 60 cm długości, a teraz mają tylko.. 43 cm :( Na zdjęciu włosy są wysuszone i ułożone na szczotce, a ja tak nie będę codziennie robić, więc mam nadzieję, że z powrotem zaczną się falować :) Do tego odżyją i mam nadzieję, że już systematycznie będę o nie dbać :)



Buziaki! :)

12 komentarzy:

  1. Uff.. doczytałam do końca.. i nawet całkiem fajnie się czytało ;) No tak to jest z Ryanairem - tanie linie wiec czepiająsię tych bagażów.. Ja jużsię przyzwyczaiłam bo przynajmniej 3 razy w roku jak lece do Polski to przeżywam to samo ;) Już na pamięć znam liste rzeczy których nie moge brać i wage bagażu podręcznego który może być tak jak napisałaś "TYLKO JEDEN". Ostatnio nawet byłam bardzo zaskoczona tym że udało mi się przewieść kwiatka! Z Irlandii zabrałam storczyka w doniczce oczywiście, ładnie go owinełam żeby się nie połamał i zastanawiałam się czy uda mi się go przemycić do PL. I UDAŁO SIĘ!!! Nikt sie nie przyczepił, nikt nic nie mówił, byłam zaskoczona, a siostra dla której go wiozłam była przeszczęśliwa!
    A sprawa sztyftów w staniku to norma. JA zawsze piszcze na bramce i mnie obmacują. Raz był koleś i nie wiedział jak się ma za to zabrać.. hehe.. więc zawołali jakąś babke i mnie sprawdzała :)
    Ale fajnie że masz jużto za sobą. Pierwszy raz zawsze jest ciekawy, fascynujący i troche przerażający. Fajne doświadczenie.
    Jeszcze Ci powiem że jak ja pierwszy raz leciałam to myślałam że zawału dostane.. jeszcze przed startem. Siedzieliśmy jużw samolocie.. i jakieś opóźnienie było.. nie wiedzieliśmy co się dzieje.. a po chwili jakiś koleś podszedł z drabiną do skrzydła samolotu, wlazł na drabine wskoczył na skrzydło, wyciągnoł jakiś wielki młotek i zaczoł tłuc po skrzydle. No normalnie myslałam że wysiąde! Na szczęście to nie było nic poważnego. To była akurat zima, jakiś przymrozek i coś tam przymarzło że się nie chciało otworzyć czy sprawnie działać wiec była potrzebna interwencja. Doleciałam szczęśliwie, ale jak sobie to przypomne to masakra.
    No to jak też Ci tu krótką historie opowiedziałam.. tak vice versa do Twojej historii.
    Pozdrawiam i życze kolejnych miłych lotów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do bagażu "tylko jednego": po przejściu przez odprawę są takie metalowe koszyki i jest napisane "jeżeli twój mały bagaż mieści się tu, a większy tu, pamiętaj, są darmowe". Moje by się zmieściły, ale nikt nawet nie próbował sprawdzić...
      Jeżeli chodzi o storczyka to jestem zdziwiona, że się udało :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Oj tak.. ciekawa jestem, co będzie następnym razem ;)

      Usuń
  3. Niezła historia, ja nigdy jeszcze nie leciałam samolotem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś usłyszałam od koleżanki, że może być jeszcze gorzej, więc się cieszę, że "tylko" tyle się wydarzyło ;)

      Usuń
  4. ale historia, zapamiętasz ją do KOŃCA ŻYCIA i będziesz opowiadać wnukom :):):)

    OdpowiedzUsuń
  5. ale historia, zapamiętasz ją do KOŃCA ŻYCIA i będziesz opowiadać wnukom :):):)

    OdpowiedzUsuń
  6. Start jest super - ta coraz większa prędkość i moment oderwania się od ziemi - szkoda, że trwa tylko chwilę. Potem już nie czujesz, że lecisz, na szczęście widok chmur rekompensuje wszystko. Leciałam dwa razy - tam i z powrotem. Po pierwszym locie, mimo landrynek i tak ogłuchłam na jedno ucho. Z powrotem było OK. No i nie miałam takich przygód jak Ty, chociaż moja mama tak podała nasze bilety, że pracownik obsługi holenderskiego lotniska uznał je za jeden i nie chciał mnie wpuścić za bramkę, ale powiedziałam, że bilety są dwa i przeszłam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dotrwałam!!! ;)
    Podróży powrotnej nie zazdroszczę. Na prawdę przerąbane.

    A włosy po ścięciu wyglądają super!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Doczytałam do końca, bo byłam zaciekawiona zapowiedzią tego lotu. W Ryanair można mieć jeden bagaż, zmienili zasady, a jaki, to jest wyszczególnione na bilecie, wszystko zależy od promocji w jakiej bilet był kupiony, to tak na marginesie. Zastanawiam się, czy wszystkie " pierwsze loty " muszą obfitować w szczególne atrakcje, czy to są " całkiem normalne " zdarzenia, tylko my, jako bardzo podekscytowani, przeżywamy je inaczej. Pikanie na bramce, to standard, w samolocie, jako osoba z choroba lokomocyjną od razu szukałam torebek , w razie wiadomo czego ... po czym jeszcze przed startem kobitka na rauszu zaczęła kłócić się z innym pasażerem, ogólnie można by to przetłumaczyć, pi ..pi...pi ... czyli same niecenzuralne. Nie było słychać obsługi, nic, tylko kłótnie i przekleństwa babki, w końcu zaczęła trzaskać lukami bagażowymi, aż jeden z nich rozwaliła ... w drodze powrotnej , znów pikanie, wypieprzyli mi wszystko z bagażu, wsadzałam wszystko na biegu, bo już wejście do samolotu otwarte, a tu sruuu, pani nie przejdzie bo za duży bagaż, a ja języka ni w ząb i waluty zero, jakiś chłopaczek mi przyszedł z pomocą, poprosiłam, żeby wytłumaczył, że wymiary bagażu są prawidówe, tylko mi w czasie kontroli rozwalili, a ja tutaj nie dam rady teraz tak tego złożyć jak było, zdenerwowałam sie strasznie, siódme poty zaczęły mnie oblewać, zrobiło mi sie słabo i wszystko na raz, ostatkiem rozumu pomyślałam, powiedzą, że babka świruje , ale w tym samym momencie któraś machnęła ręką widząc moja niemoc i powiedziała, że następnym razem zapłacę 35 Euro ... samolot chyba był ten sam, którym leciałam w tą stronę, bo mym oczom ukazała się zaklejony plastrami luk bagażowy ... To tak w skrócie, żeby Ci humor poprawić i żebyś wiedziała, że takie cyrki na prawdę się zdarzają :) Trafiłam tu od Majaleny :)
    Pozdrawiam i najlepszego an Nowej Drodze Życia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)
      co do bagażu to cóż... powinni mi już teoretycznie w Polsce robić problemy, jeżeli ma być tylko jeden, a chyba to po prostu olali, więc cóż.. ;)
      Mam świadomość, że osoby, które często latają mają o wiele lepsze "przygody" i niby źle u mnie nie było, ale wiesz - pierwszy lot i już :) W listopadzie będę znów lecieć, więc już o własne doświadczenia mądrzejsza będę brać po prostu mniejszy bagaż i już nie będzie dla mnie wszystko takie nowe ;)
      Dziękuję za odwiedzimy, pokrzepiający komentarz i życzenia :)

      Usuń

Dziękuję za miłe słowa i zapraszam do dyskusji :)