środa, 9 marca 2016

O przedwiośniu słów kilka...


Źródło: klik.



  Dziś rano idąc do pracy poczułam nadchodzącą wiosnę. Może brzmi to banalnie, ale poczułam się jak dziecko. Nocą śnieg przyprószył wypuszczającą się zieloną trawę, która rano dzielnie przebijała się przez pierzynkę białego puchu. Na chodniku leżał już rozdeptany śnieg, w sumie to już błotko się zrobiło. Z dachu kapała woda... A kałuże? Były ogromne! Zapomniałam już ile radości daje szukanie drogi, by obejść kałużę, która ma średnicę kilku metrów :) Wyboru w sumie nie było, trzeba było tylko uważać, by w błocie (tym razem już w prawdziwym) nie ugrzęzły buty na dobre ;) 

  Przypomniało mi się, jak wyglądały przedwiośnia w moim dzieciństwie. W sumie to powiem Wam szczerze, że teraz zaczęłam się zastanawiać czy to, co pamiętam było takie naprawę, czy może to już wyobraźnia i mądre bajki, które wtedy oglądaliśmy i opowiadania, których słuchaliśmy zapadły mi tak w pamięci... Kilku wspomnień jestem pewna i dziś się nimi z Wami podzielę :)


Kra na Sanie, źródło klik.

  Pamiętam, że wiosnę zwiastowały roztopy. Nie pamiętam kwiatków, które próbowały wybić się spod śniegu, chociaż kojarzą mi się jakieś przebiśniegi. Może to było jeszcze przedszkole...? Nie pamiętam. Pamiętam natomiast kry, które pojawiały się na rzekach i cieszę się, że dzieciństwo spędziłam w małym miasteczku, a i częściowo u dziadków na wsi, bo mam piękne i takie "normalne" wspomnienia. Niedawno rozmawialiśmy w pracy na temat roztopów i rzek pokrytych krami, co się okazało? Że niektórzy żyją od urodzenia we Wrocławiu i nigdy kry na rzece nie widzieli. To prawda, że teraz dostrzec ją jest ciężko, ale pewnie gdzieś jest ;) Ja, tak jak już pisałam, pamiętam ją z dzieciństwa. Pamiętam też jakieś opowiadanie (przedszkole? szkoła?), w którym była opisana droga kry do morza. Zawsze byłam ciekawa jak to jest, gdy już ta kra wypłynie na pełne morze. Teraz wiem, że do niego nie miała szans z podkarpacia dopłynąć ;)


Źródło - klik.

  Gdy zima odpływała rzeką do morza często zdarzało się, że nagle wody zrobiło się tak dużo, że nie mieściła się już w korytach i zalewała okoliczne pola i łąki. To wspomnienie nie jest nawet takie odległe, bo pochodzi z roku 2002 czy 2003. Pamiętam, że w pierwszych latach, gdy przeprowadziliśmy się już do domu, na wieś spokojną, zimy były przecudne i śniegu nie skąpiły. Zaspy sięgały płotów, a jakie kuligi były! Och! :) Ale co potem z tym śniegiem? No właśnie, tu się zaczynała zabawa na wiosnę. Razu jednego, gdy wracałam z koleżankami ze szkoły "nagle" przed nami wyrosła nie kałuża, a morze! Ocean prawie! Na środku, czyli w miejscu drogi, która znajdowała się już pod wodą, widoczna była jedna, jedyna ścieżka, która powstała z jakiejś bruzdy czy czegoś podobnego. Musiałyśmy nią przejść, ale sama się sobie dziwiłam, bo wiedziałam, że nawet jak się zachwieję i noga mi spadnie to obok jest ta droga i ewentualnie buta zamoczę. Szłyśmy jednak z pełną powagą, jakby każdy kuch mógł spowodować, że wpadniemy w otchłanie wód niezmierzonych, a serce miałam w gardle prawie :) Dziś czułam się podobnie, gdy w drodze do szkoły napotkałam boisko, przez które codziennie przechodzę, całe zalane wodą! Z miłą chęcią i ogromnym uśniechem powędrowałam dookoła :)


Źródło - klik.

  Pamiętam też dzieciństwo, gdy mieszkaliśmy jeszcze w mieście, a obok naszego bloku przebiegała spokojna, jednokierunkowa ulica. Była trochę krzywo wylana asfaltem, bo po każdym deszczu powstawała tam kałuża ogromna na pół drogi. Tak, w tamtym czasie była dla nas ogromna ;) A na wiosnę to dopiero była frajda! Ubieraliśmy kalosze i cała dzieciarnia (była nas gromada ponad 20 dzieci, gdy pozbieraliśmy się z okolicznych bloków) krok po kroku kałużę ową przemierzała. Zdarzało się, że my, młodsi, byliśmy przepychani i woda jakimś cudem wlewała się do butów hehe :)


Źródło - klik.

  U nas bazie pojawiały się pewnie na wierzbach, ale prędzej zauważałam je na pręciach, które rosły nieopodal naszego domu. W naszym rejonie spora część ludzi zajmuje się wyplataniem koszy i innych wyrobów z wikliny, więc i bazie mieliśmy wiklinowe :)

  Też macie wrażenie, że kiedyś, gdy tylko zobaczyliśmy kapanie z dachów, gdy słońce zaczęło wychodzić zza ciężkich chmur był to niepodważalny znak, że nadchodzi wiosna? Może wszystko w dzieciństwie wydawało się proste i takie poukładane, ale tak pamiętam, dlatego teraz te huśtawki pogodowe mnie czasem już dobijają. Chociaż nie powiem, ostatnie dwa deszczowe dni miały swój urok :)

Kończę już moją paplaninę... tak mnie na wspomnienia wzięło.
Zaglądnijcie jeszcze do Basi Wójcik, bo i ona dziś piękne wspomnienia przytacza.


Z okazji wczorajszego Dnia Kobiet i jutrzejszego Dnia Mężczyzn życzę Wam wszystkim pogody ducha, 
bo uwierzcie - wiosna jest już za rogiem! :)

8 komentarzy:

  1. kurcze jakos tak do wspomnień mi daleko, ale mimo to to co piszesz poza wikliną nie jest mi obce ;)

    a parę dni temu w Cieszynie, będąc z psem na polu podziwiałam przebiśniegi i pierwsze krokusy - pomarańczowe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedawno widziałam żółte i na razie cisza...

      Usuń
  2. Piękne wspomnienia. Kry na Wiśle i roztopy pamiętam z Wielkanocy spędzanej czasem u babci na wsi.

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas tez już czuć wiosnę, ale w zasadzie to jest tylko kwestia zapachu powietrza i cieplejszej temperatury, gdyż zimy tak na prawdę w tym roku nie było. Oj ja też pamiętam czasy gdy to wszystko wyglądała całkiem inaczej, te mrozy, te śniegi...
    Wszystko się niestety zmienia i klimat też. Nie długo dzieci nie będą wiedziały, co to w ogóle jest śnieg.

    OdpowiedzUsuń
  4. no w końcu ktoś pamięta, że 10 marca to dzień mężczyzny, mam podobne wspomnienia z dzieciństwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie mów, że nikt nie pamiętał ;)
      A wspomnienia mamy podobne, bo i rejony podobne :)

      Usuń
  5. Dziękuję Ci za to przedwiośnie- piękne wspomnienia- wprost z serca...

    OdpowiedzUsuń
  6. W moich stronach wiosna panuje na całego, pierwsze kwiaty już kwitną, pełno bazi jest i ciepłe słoneczko dogrzewa.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za miłe słowa i zapraszam do dyskusji :)