piątek, 10 kwietnia 2015

Eskil i Trynidad

Kino Nowe Horyzonty organizuje przeróżne projekty edukacyjne dla przedszkoli i szkół.
Jeden z nich nazywa się Kino, Szkoła, Kultura i miałam okazję (i przyjemność!) w nim uczestniczyć.

Źródło plakatu: klik.

  Pierwszy raz oglądałam film skandynawski i bardzo przypadł mi do gustu. Niby ukazywał historię jakich wiele już oglądałam, ale w jakiś trochę inny sposób. Może dlatego, że cały czas porównywałam życie u nas i tam, w północnej Szwecji? U nas wydaje się wszystko prostsze i jest po prostu cieplej. Ale tam, w krainie wiecznej zimy... jakoś wszystko wydawało się o wiele trudniejsze. W filmach dzieci wydają się takie dorosłe, takie samodzielne... Patrząc na obecnych jedenastolatków, rówieśników głównego bohatera, nie wyobrażałam sobie ich w takim życiu, jakie oglądaliśmy na ekranie. 
 Eskil, bo tak na imię miał chłopiec - główny bohater - jest chłopcem wychowywanym przez ojca. Matka chłopca nie zniosła ciągłych przeprowadzek związanych z pracą męża oraz ciągłego zimna i braku słońca. Pokonała ją depresja, dlatego przeprowadziła się do Danii. Co parę tygodni, czasem miesięcy, Eskil wraz z ojcem zmieniał miejsce zamieszkania. Tam, gdzie aktualnie firma, w której ojciec chłopca pracował dostawała zlecenie, tam i oni byli. Bez przyjaciół, bez rodziny. Ciągle sami. Dla dorosłego, który kochał swoją pracę było to normalne, ale dla dziecka już niestety nie. Ani razu nie udało mu się załapać na zdjęcie klasowe. Zawsze przed przyjazdem fotografa zdążyli już zmienić szkołę. Jedyne, co się nigdy nie zmieniało to wszechobecna zima, śnieg i mróz oraz hokej - niespełnione marzenie ojca Eskila, w którym jeszcze piętnaście lat temu wszyscy pokładali nadzieję. Uraz kolana plany te pokrzyżował, a swoją pasją starał się ojciec zarazić Eskila, a nawet ją narzucić. Na nic to się zdało, bo w jego sercu już dawno narodziła się miłość do... łodzi.
  Film ten można interpretować na wiele sposobów, bo jest on metaforą domu, ciepła i ogniska rodzinnego. Jest szukaniem swojego miejsca, swojej drogi w życiu, swojego "ja". A dlaczego w tytule jest "Trynidad"? Tego nie zdradzę. Musicie oglądnąć i dowiedzieć się sami :) 
  Na seansie i późniejszych warsztatach byliśmy z szóstoklasistami i mimo, że film jest piękny i ma swoje drugie dno, jest też za trudny dla dzisiejszych dzieciaków. Może dla 16-17-latków byłby ok, ale 12-latkowie nie przystaną i nie zastanowią dłużej się ani nad nim, ani nad sobą. 
  Nie zdarza mi się to często, ale z miłą chęcią oglądnęłabym ten film jeszcze raz. Tym razem jednak bez lektora, a z napisami, bo język, którym mówią aktorzy jest dla mnie tak inny i tak... egzotyczny! :) Z czystym sumieniem Wam go polecam na nadchodzący weekend i wiem też, że w internecie można już go oglądnąć :)


4 komentarze:

  1. Zapraszam na super wymiankę:)
    http://dekupagekinii.blogspot.com/2015/04/imieninowa-kartka-i-przydasie.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda, że szwedzki ciekawie brzmi? Gdy zaczęłam pracować w recepcji hotelu, jedna z koleżanek ostrzegła mnie "Dziś przyjeżdżają Szwedzi, tylko się nie śmiej, jak zaczną po swojemu rozmawiać.".

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy film, muszę go obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za miłe słowa i zapraszam do dyskusji :)